29 listopada 2021

ROZDZIAŁ I: Nowy Początek

  Nigdy wcześniej nie sądziłam, że będę musiała wyprowadzić się z rodzinnego miasta, by przenieść się do jakże ponurej, małej miejscowości, gdzie miałam zamieszkać razem z ciotką. Świadomość przemierzenia mnóstwa kilometrów z gorącej krainy, pełnej mnóstwa słońca do okropnego miasteczka o kuriozalnej nazwie, jaką było Snowhall, przyprawiała mnie o lekkie dreszcze. Swoją drogą był to pierwszy raz, gdy w ogóle wybrałam się gdzieś poza obręb miasta.

Siedziałam jednak spokojnie na miejscu pasażera w starym samochodzie mojej opiekunki, wpatrując się w mijany krajobraz. Ze smutkiem oczach spoglądałam na zaśnieżone ulice, gdzie ludzie niczym Eskimosi przedzierali się przez chodnik. Miasto było niemalże puste, a większość terenu zajęta była przez gęste, iglaste lasy. Znaczna część drogi, którą jechałyśmy, prowadziła właśnie przez rozciągające się zagajniki. Nigdy wcześniej nie widziałam tylu drzew, jak właśnie tego dnia, gdy zmierzałyśmy przez kilka godzin z małego lotniska, położonego kilka godzin jazdy od Snowhall. 

Nie mogłam narzekać. Ciotka zgodziła się przygarnąć mnie do siebie po tym, jak mój ociec zapił się na śmierć. Matka zmarła zaraz po porodzie, a więc nie miałam nigdy okazji, by jej poznać. Po tym, jak ojciec zaczął pić, rodzina odcięła się od nas. Została mi tylko ciotka Johanne, która dowiedziawszy się o śmieci ojca, skontaktowała się ze mną niezwłocznie. Nie winiłam jej, że nie odzywała się do nas przez lata. Dzieliło nas pół świata, a ona zamieszkiwała samotnie i ledwo wiązała koniec z końcem. Nic się nie zmieniła, kiedy widziałam ją na swojej komunii prawie dziesięć lat temu. Te same bujne, pofalowane i zafarbowane na blond włosy, które obecnie nieco wypłowiały i szczupła sylwetka z pokaźnym biustem. Na jej twarzy jednak zagościło mnóstwo zmarszczek, jakich wcześniej nie miała. Podobno moja matka była bardzo podobna do swej siostry. Tak też wydawało mi się, ale mogłam to jedynie porównać za pomocą zdjęcia. Miałam tylko jedno zdjęcie matki, które obecnie było bardzo pomięte i zwykle służyło mi jako zakładka do czytanej książki. Mogłam tylko domyślać się, jaka była moja rodzicielka. Przez długi czas winiłam ją za to, że zostawiła mnie na świecie z tym pijakiem, ale z biegiem czasu wybaczyłam jej. Ojciec pił, odkąd pamiętałam i zapewne matka nie miała z nim łatwego życia. Czasem nawet zazdrościłam jej tego, że mogła odejść z tego świata.

– Już prawie jesteśmy na miejscu – powiedziała ciotka, potrząsając bujną burzą grubych loków i uśmiechnęła się do mnie, a zaraz po tym przeniosła wzrok na drogę. Była dość dobrym kierowcą. W tych warunkach prowadzenie samochodu było nie lada wyzwaniem, gdy w grę wchodziły śnieg i lód.

– Super – rzuciłam krótko z przyklejonym uśmiechem na ustach, który wymusiłam, mając nadzieję, że ciotka nie zorientuje się. Nie chciałam jej urazić. Wiedziałam, że sama ledwo dawała sobie ze wszystkim radę, a na dodatek przyjęła mnie do siebie. Byłam wdzięczna, ponieważ nigdy wcześniej nikt nie był dla mnie taki dobry.

– Macie tutaj sporo śniegu – zagaiłam, by podtrzymać rozmowę i sprawiać wrażenie zainteresowanej.

– Och, tak. Właściwie to dopiero początek sezonu.

Początek sezonu. Jak świetnie, pomyślałam z ironią.

– Mam nadzieję, że spodoba ci się tutaj. Mogłabyś zacząć jeździć na nartach albo na desce. Psie zaprzęgi to też niezła frajda, ale musiałabyś wiele ćwiczyć, żeby…

– Jasne, może spróbuję – przerwałam jej, gdy zaczęła nakręcać się i usilnie przekonać mnie do tego miejsca. Prawda była taka, że nienawidziłam śniegu i wszystkiego, co zimne, nawet jeśli był to pierwszy raz, gdy widziałam to białe coś na żywo.

Ciotka zmieszała się nieco, a jej entuzjazm jakby przygasł. Nie chciałam jej zniechęcać, ale nie mogłam słuchać o tych rzeczach, które dla mnie były czymś beznadziejnym. Sam fakt, że miałam zamieszkać w krainie lodu, był dla mnie przytłaczający. Dodatkowo nie widziałyśmy się przez lata, więc nie bardzo wiedziałam jak z nią rozmawiać. Byłyśmy dla siebie zupełnie obce. Łączyły nas jedynie więzy krwi.

– Oczywiście. Zrobisz, co będziesz chciała – mruknęła i wypuściła powietrze przez usta. Mijałyśmy właśnie niewielką drewnianą tabliczkę, która była wówczas zasypana przez śnieg. Głosił na niej napis: „Witamy w Snowhall, magicznym mieście białego szaleństwa”. Wcale nie przekonywało mnie to szaleństwo, jakiego miałam doświadczyć. Mimo to starałam się jakoś pozytywnie do tego wszystkiego nastawić. Na szczęście świetnie znałam ich język, bo uczęszczałam na zajęcia ponadprogramowe. Chciałam, by moja matka, patrząc tam z góry, była ze mnie dumna, chociaż z jednego powodu. 

– Daleko jeszcze? – spytałam, spoglądając na ciotkę. Ona skręcała właśnie w wąską uliczkę pokrytą warstwą zamrożonego śniegu, który głośno skrzypiał pod oponami. Jechałyśmy z prędkością około trzydziestu kilometrów na godzinę. Miałam wrażenie, że droga zajmowała wieczność.

– Jesteśmy już na miejscu – odparła, zatrzymując starego jeepa na niewielkim podjeździe, tuż obok sporej, śnieżnej zaspy i skrzynki pocztowej, której praktycznie nie było już widać. Ostrożnie wysiadłam z pojazdu, wpadając po kolana w śnieg i z trudem stawiając kroki. W twarz buchnęło mi lodowate powietrze, które momentalnie zmroziło moje ciało. Nie wzięłam ze sobą nawet czapki, a płaszcz prosił się o zapięcie. Ratował mnie jedynie szalik, jednak był on cienki i wąski. Tylko taki znalazłam w domu. Nie byłam przygotowana na te warunki. Już na samym wstępie zaklęłam pod nosem, co usłyszała ciotka i pokręciła tylko głową. Zamruczała coś pod nosem, po czym zapięła swoją kurtkę po szyję. Ochoczo wzięła się za wytaszczenie mojej walizki z bagażnika. Ja w tym czasie mozolnie przemierzałam śnieg, dygocząc z zimna. Zatrzymałam się na moment, by rozejrzeć się po okolicy. Spore kawałki spadających płatów śniegu lądowały na moim ciele, a jednocześnie utrudniały widoczność. Spojrzałam w górę, gdzie dostrzegłam niewielki domek. Z komina wydobywał się ciemny dym, ulatniając się w powietrzu. Działka otoczona była drewnianym płotem, którego sztachety prosiły się o wymianę. Obok domu stał niewielki garaż wraz ze stodołą. 

Nagle usłyszałam głośne szczekanie psów, dochodzące z nieznacznej odległości. Rozglądnęłam się, skąd dochodził ten jazgot. Moje oczy dostrzegły duży kojec, w którym znajdowało się z sześć różnokolorowych psów, prawdopodobnie rasy husky lub alaskan malamute. Nim się obejrzałam, wielkie psisko znalazło się u moich stóp, rzucając się na mnie i powalając mnie bez trudu na ziemię. 

– Co jest, do cholery! – krzyknęłam, kiedy w ułamku sekundy znalazłam się na białym puchu. Zobaczyłam jedynie kątem oka rechoczącą ciotkę, która najwyraźniej świetnie bawiła się z mojego widowiska. 

Tuż nad moją głową stał ogromny biało czarny pies, radośnie merdając ogonem i szczekając. Zbliżył się do mnie gwałtownie, jednak ja nie mogłam się ruszyć. Próbowałam zakryć twarz, ale pies ubiegł mnie i polizał w policzek, a później w nos. Jęknęłam i skrzywiłam się, czując ogarniający mnie, jeszcze większy chłód. Ciotka nadal miała niezły ubaw.

– No dobrze już, dobrze. Zostaw ją, Fado! – obwieściła radośnie, wykrzykując do psa. On momentalnie zostawił mnie i powędrował do swojej pani. 

Ja w tym czasie podniosłam się na łokciach. Później z mozołem wstałam, ledwo utrzymując się na nogach. Otrzepałam śnieg z ubrań i otrząsnęłam się. 

– No pięknie – burknęłam do siebie. Rozejrzałam się, czy aby reszta radosnej gromadki nie zamierzała mnie powitać. Niestety ku mojemu nieszczęściu, tylko niejaki Fado przybył mi na powitanie.

Kiedy już zdołałam przedrzeć się przez śnieg, dotarłam do wejścia domku, gdzie czekała na mnie ciotka wraz z moją wielką walizką. Zastanawiałam się, jak dała radę ją tam dotaszczyć, kiedy ja sama nie potrafiłam pokonać śniegu. Nie zamierzałam jednak dawać za wygraną i dumnie kroczyłam przed siebie. W pobliżu wciąż kręcił się Fado, a reszta jego przyjaciół zazdrośnie poszczekiwała z kojca. Nie mogłam się przyzwyczaić do tak głośnego hałasu, jakie wytwarzały psy. Marzyłam tylko o tym, by znaleźć się w środku i zaszyć z ciepłym kocem.

– Dawaj, dawaj. Nie chcę cię zniechęcać, ale to dopiero początek – powiedziała ciotka, co odrobinę zasmuciło mnie. Próbowałam jednak zmusić się na uśmiech, co chyba słabo mi wyszło.

– Mogłaś tego nie mówić – odpowiedziałam i zaśmiałam się groteskowo. Wcale nie było mi do śmiechu. Szarpnęłam za klamkę, otwierając drzwi. Spojrzałam za siebie, widząc miasto, które ogarniał lekki mrok. W oddali dostrzegłam kilka domków i zaświecone światło w oknach. Psy zaczynały się uspokajać. Śnieg jednak wciąż padał.

Weszłam do środka, zatrzymując się na niewielkim ganku, gdzie mogłam zdjąć moje zaśnieżone, oblepione śniegiem buty. Coś okropnego, pomyślałam, odkładając parę wysokich za kostkę tenisówek. 

– Mówiłam ci, że to nie najlepsze buty na śnieg.

Spojrzałam w górę, gdzie nade mną stała ciotka ubrana w gruby golf w białym kolorze, trzymając w ręku parę nowych, futrzanych pantofli.

– Nie miałam innych.

– Wiem, dlatego kupimy ci nowe buty, kurtkę, szal i ciepłą czapkę. Rękawiczki znajdziesz o tutaj.

Wskazała na niewielką szafkę umiejscowioną nad naszymi głowami, gdzie znajdowało się mnóstwo pozwijanych szalików oraz rękawiczek.

– Dzięki.

– A to dla ciebie. Prezent na powitanie w nowym domu – oznajmiła, wręczając mi kapcie, które od jakiegoś czasu trzymała w ręku. – Wiem, że to niewiele, ale chciałam ci coś dać.

Wzięłam od niej buty, po czym wsunęłam je na mokre skarpetki, by nie zrobić jej przykrości.

– Dziękuję. Wydają się naprawdę ciepłe – rzuciłam z uśmiechem na ustach, spoglądając na grube, białobrązowe pantofle z dziwnym włosiem.

– Bo są ze skóry renifera.

– Co?! – pisnęłam z osłupieniem. 

Ciotka parsknęła gromkim śmiechem, przyglądając się mojej przerażonej minie. Kiedy dostrzegła, że ja naprawdę byłam tym faktem przestraszona, stłumiła śmiech.

– Ja tylko żartowałam – rzekła po chwili z przesadną powagą. Nie chciałam jej wierzyć, bo buty wyglądały naprawdę naturalnie. Mimo to były niezwykle ciepłe, co było lekarstwem na moje zmrożone stopy.

Po zdjęciu płaszcza, który zdążył już przemoknąć przez tak krótki okres, stałam na ganku w reniferowych pantoflach, nieśmiało rozglądając się po wnętrzu. Czułam ogarniające mnie ciepło, gdyż wewnątrz panowała naprawdę przyjemna atmosfera. Ciotka zaprosiła mnie gestem do dalszej części. Ciasny korytarz prowadził do niewielkiego salonu, w którym stał kominek z wypełniającym go żarzącym się ogniem. W kącie stał regał z mnóstwem książek, a obok otwarte pianino z wytartymi klawiszami. Na środku mieściła się zużyta sofa, na której spoczywał Fado. Na mój widok podniósł swój łeb i zaszczekał głośno.

– Fado, spokój, ty łobuzie! – ryknęła ciotka, a pies momentalnie położył głowę na sofie. Zawarczał jedynie, zwijając się w kłębek. Tuż obok niego spał gruby, rudy kot, który nawet nie drgnął. – A to Karl. Reaguje jedynie na stukot miseczki – dodała, wskazując na rudzielca i zaśmiała się, podchodząc do niego.

– Uroczy. Nawet ten pies, który pierwsze chciał mnie zabić.

– To u niego normalne. To alaskan malamute. Jest najłagodniejszym z całej szóstki, więc tylko jego wpuściłam do domu. Reszta to łajki, a one mogłyby naprawdę poważnie cię uszkodzić. To charakterne psiaki.

Wzdrygnęłam się na samą myśl o całej chmarze psów biegnących w moją stronę. Lubiłam zwierzęta, a przynajmniej tak mi się wydawało. Ojciec nigdy nie pozwalał mi mieć nawet chomika, więc nie byłam przyzwyczajona do ich obecności.

– Ładnie tutaj.

– Naprawdę? Wygląda trochę jak ruina, ale ciężko mi samej reperować dom.

– A co z wujkiem? – wypaliłam nagle bez namysłu, choć po chwili uznałam, że moje pytanie było nie na miejscu. Ciotka zatrzymała się na moment i westchnęła.

– Mój stary Lars zostawił mnie trzy lata temu.

Dołożyła do kominka dwa duże kawałki drewna, a następnie usiadła na sofie między kotem a psem. Karl zamruczał głośno, gdy zaczęła zatapiać palce w jego gęstej sierści. Zamyśliła się przez chwilę, po czym dodała:

– Zawał serca.

– Przykro mi – wymamrotałam, spoglądając na posmutniałą twarz ciotki. Najwyraźniej ona też kogoś straciła. Różnił nas jednak fakt, że ja w ogóle nie tęskniłam za ojcem. Wręcz przeciwnie. Trudno to zrozumieć, ale odetchnęłam z ulgą po jego śmierci. Nie można tęsknić za kimś, kto cię poniża, bije, ogranicza i śledzi na każdym kroku.

– No cóż, trzeba żyć dalej. Co prawda nie jest mi lekko, ale jakoś sobie radzę. Przynajmniej teraz będzie mi raźniej, dzięki tobie.

Uśmiechnęła się serdecznie, podnosząc głowę i zerkając w moją stronę. Odwzajemniłam go. Po raz pierwszy od jakiegoś czasu był to naprawdę szczery uśmiech.

– Grywasz?

Wskazałam po chwili na pianino, gdy omiatałam spojrzeniem przytulny pokój, spełniający funkcję salonu. Zauważyłam także mnóstwo zdjęć, jak sądziłam wuja i niewielki ołtarzyk ze świec ułożony tuż obok jego fotografii.

– Lars był miłośnikiem muzyki. Często przygrywał wieczorami. Ja jestem kompletnym beztalenciem. Miałam pozbyć się tego pianina, bo jedynie kurz się na nim zbiera, ale to jedyna rzecz, która mi po nim pozostała. Przypomina mi o Larsie każdego dnia.

To, z jakim namaszczeniem opowiadała o wuju, wywarło na mnie ogromne wrażenie. Musiała darzyć go miłością, pomimo dwudziestu pięciu lat wspólnego życia. Zazdrościłam jej tej relacji. Ja nawet nie potrafiłam dogadać się z moim własnym ojcem. 

– Mogę zobaczyć? – spytałam, wskazując ręką na pianino.

– Ależ oczywiście – odparła.

Podeszłam powoli do instrumentu, stąpając na drewnianej podłodze, która skrzypiała przy każdym stawianym kroku. Kątem oka widziałam, jak pies bacznie mnie obserwował, mimo że wciąż leżał spokojnie. Odsunęłam niewielki stołeczek i poprawiłam położoną na nim płaską poduszkę w ciemnobrązowym kolorze. Usiadłam ostrożnie, analizując każdy klawisz. Powoli położyłam dłoń, a po chwili wybrzmiała płynna muzyka spod moich palców. Potrafiłam grać i to całkiem nieźle. W wolnych chwilach wymykałam się z domu, by zabić czas i jak najdłużej przebywać poza domem. Wówczas uczęszczałam na lekcje gry na fortepianie.

– Mój Boże… – wychrypiała ciotka, wpatrując się we mnie, a kilka łez spłynęło jej po policzku. Uśmiechała się do mnie. Jej twarz zdobiło teraz mnóstwo zmarszczek. 

– Przepraszam. Może nie powinnam.

– Ależ skąd! Graj dalej, proszę. Ostatni raz mogłam coś usłyszeć szmat czasu temu. Jestem wdzięczna, że ktoś znowu mógł na nim zagrać. Przynajmniej teraz nie stoi bez użytku.

Zaśmiała się perliście, głaszcząc teraz Fado, który nadal nie spuszczał mnie z oczu. Zagrałam jeszcze jedną melodię. Moją ulubioną, jaką znałam z dzieciństwa. Poprawiała mi zwykle humor i to tę właśnie piosenkę lubiłam grać najczęściej. Najwyraźniej przypadła do gustu również ciotce, która radośnie kiwała głową do rytmu. Kiedy skończyłam, zamknęłam pianino, a lekki pył rozniósł się w powietrzu.

– Trzeba je odrobinę dostroić.

– To na pewno. Czasem Karl po nim chodzi, więc na pewno coś przy nim zmajstrował – rzuciła, czochrając śpiącego rudzielca.

– Chodź, pokażę ci resztę domu i napijemy się ciepłej herbaty – zakomunikowała, podnosząc się z kanapy. Zaprowadziła mnie do kuchni, która znajdowała się po drugiej stronie. Następnie przez korytarz skierowałyśmy się  na drugi jego koniec, gdzie zaraz obok mieściła się nieduża łazienka, a także sypialnia ciotki. W końcu stanęłyśmy w przejściu, gdzie miałam udać się do mojego pokoju.

– Nie oczekuj wiele. Przerobiłam gabinet Larsa na pokój dla ciebie. Co prawda w środku jeszcze czuć farbą, ale starałam się wietrzyć pomieszczenie.

Szarpnęłam za klamkę i weszłam do niedużego pokoiku, wyposażonego w łóżko z pościelą w leśny motyw, niewielką szafką nocną wraz z lampką, a także komodą i szafą. Meble nie były nowe, aczkolwiek niczego im nie brakowało. Wrzosowe ściany dodawały miejscu charakteru. Faktycznie wewnątrz unosił się zapach farby, ale nie był on aż tak wyczuwalny. W porównaniu do mojego starego pokoju, który nie zmieniał się na przeciągu siedemnastu lat, był idealny.

– Nie wiem, co powiedzieć – rzuciłam po chwili, spoglądając z osłupieniem na szare, drewniane panele w ułożone w jodełkę. – Jest świetny. Dziękuję.

– Naprawdę ci się podoba? Sama kładłam nawet podłogę. Może być trochę krzywo, ale poprzednia była w fatalnym stanie.

Doceniałam to. Ciotka zaskoczyła mnie niesamowicie.

– Idealny. Nawet ten kolor.

Uniosłam kąciki ust. Mój uśmiech znowu był prawdziwy.

– Starałam się.

– Naprawdę to doceniam – dodałam, po czym uścisnęłam ją nagle. Ona chyba w ogóle się tego nie spodziewała. Mimo tego przytuliła mnie mocno. Poczułam bijące od niej ciepło, które mnie wzruszyło. Od dawna czegoś takiego nie czułam. Miałam dreszcze, a do oczu napłynęło mi kilka łez, które momentalnie otarłam, by ich nie zauważyła. 

– Chodźmy na herbatę, a później się rozpakujesz. Co ty na to?

– Chętnie.

Po krótkiej chwili siedziałyśmy w kuchni, popijając gorącą herbatę z dodatkiem miodu, cytryny i domowego syropu z dzikiej róży. Bardzo mi smakowała. Z każdą chwilą coraz pewniej czułam się w towarzystwie ciotki. Jej dom był odrobinę dziwny, ale urokliwy. Znajdowało się w nim mnóstwo kuriozalnych przedmiotów, aczkolwiek harmonizowały one z całością, tworząc wyjątkową atmosferę.

– Ulubiona herbata twojej matki. Twoja babcia przyrządzała ją nam w dzieciństwie. 

Zapadła nagle głucha cisza. Nie bardzo wiedziałam, co miałam powiedzieć w tamtym momencie. Nie lubiłam rozmawiać o matce, bo to jakby mówienie o zupełnie obcej mi osobie. Pragnęłam poznać ją prawdziwą, nie taką, jaką wykreowałam sobie w głowie. 

– Co ze szkołą? 

Zmieniłam nagle temat. Ciotka upiła porządny łyk i poklepała kolana, gdy Fado stanął w progu. Pies próbował wskoczyć na nią, ale z uwagi na swoją masę zawiesił się jedynie przednimi łapami. 

– Zapisałam cię do miejscowej szkoły. Zaczynasz od poniedziałku. Będziesz jednak musiała chodzić na piechotę. To niedaleko, ale nie dam rady cię wozić. Wcześnie rano jadę do pracy. 

Dzięki Bogu była sobota i miałam jeszcze jakiś czas, by rozeznać się w mieście, nim zacznę chodzić do szkoły. W poprzedniej placówce nie miałam wielu znajomych. Większość z dzieciaków była okropna. Często obgadywali mnie ze względu moje ubrania, które nie raz były na mnie za małe lub po prostu przedarte. Na początku płakałam po kątach z tego powodu, ale z czasem postanowiłam się tym nie przejmować i przywykłam do bycia outsiderem.

– Jasne, nie ma sprawy.

– Będziesz musiała jednak uważać na wilki.

– Wilki? – powtórzyłam zaintrygowana.

– No tak. To tutaj normalne. Zwykle nie atakują ludzi, ale zdarzają się pojedyncze przypadki ich ataku. Są też niedźwiedzie. Te zaś rzadko pojawiają się w tych okolicach, ale czasem można na nie trafić. Raz jeden taki misiek przegonił sąsiadkę. Ale był ubaw!

Zaśmiała się, kręcąc głową, po czym dodała:

– Bądź ostrożna, gdy będziesz poruszać się po zmroku, jasne?

Chwyciłam za szklankę i upiłam łyk herbaty, która była nadal gorąca. Miała wyjątkowy, a zarazem oryginalny smak. 

– Tak – powiedziałam półszeptem. Przypomniałam sobie coś, o czym czytałam w Internecie tuż przed przyjazdem do Snowhall. – Czy ta historia jest prawdziwa?

– Jaka historia?

– Ta o wilkach.

Ciotka ściągnęła brwi, spoglądając na mnie pytająco. Zamyśliła się przez krótką chwilę i zamruczała coś pod nosem. Później rzekła:

– Cóż… W tych rejonach jest wiele legend związanych z wilkami. Od zawsze krążyły legendy, głównie o ludziach przemieniających się w wilki, ale to tylko bzdura wymyślona celem przyciągnięcia do miasta turystów przez to, że mamy tutaj niewielkie skupisko rdzennych mieszkańców Snowhill. Ja już od dawna nie widziałam żadnego wilka z bliska, ale to dlatego, że pieszo nie ruszam się nigdzie bez psów.

Wsłuchiwałam się w jej słowa z widocznym zainteresowaniem.

– Ach, tak? – spytałam dociekliwie, nie ustępując, chociaż widziałam, że ciotka widocznie nie była zainteresowana tematem.

– Musiałabyś porozmawiać z panem Björn’em.

– Z kim?

– Björn jest właścicielem sklepu zielarskiego i sprzedaje różne, dziwne rzeczy w tym swoim sklepiku. Mieszka w rezerwacie. Jeśli tak bardzo ciekawi cię ta historia, powinnaś do niego zajrzeć.

W zasadzie nie byłam aż tak zainteresowana legendą o wilkach, ale temat wydawał się ciekawy i na dodatek nie miałam nic do roboty. Odwiedzenie sklepu zielarskiego było dobrym pomysłem na zabicie czasu, a przy okazji poznaniu okolicy, nawet jeśli wiązało się to z przemierzaniem przez śnieg.

– Acha. Może wpadnę tam. Przy okazji kupię nowe buty i ubrania – oznajmiłam.

– Zawiozę cię do centrum z samego rana, to coś na pewno wybierzesz. Może sklepy nie są takie, jak w twoim starym mieście, ale coś zawsze można kupić.

– Świetnie.

Dokończyłam swoją herbatę, po czym wstałam z krzesła.

– Dziękuję za herbatę. Pójdę się rozpakować.

– Jasne. Nie ma sprawy Dobrej nocy.

– Dobranoc – mruknęłam, a później w śmiesznych pantoflach poczłapałam do swojego nowego pokoju.


2 komentarze:

  1. "– Super – rzuciłam krótko z przyklejonym uśmiechem na ustach, który wymusiłam, mając nadzieję, że ciotka nie zorientuje się." - nie do końca mi szyk zdania pasuje, może lepiej zabrzmiałoby ciotka nie się nie zorientuje? W całym tekście jeszcze dwa razy trafiłam na podobnie skonstuowane zdania.
    "– Daleko jeszcze? – spytałam, spoglądając na ciotkę. Ona skręcała właśnie w wąską uliczkę pokrytą warstwą zamrożonego śniegu, który głośno skrzypiał pod oponami." -> ona zdaje się być zbędne.
    Mam nadzieję, że nie urażę cię ani nie zniechęcę, jeśli trochę się dziś poczepiam, ale to twoje drugie opowiadanie, które czytam i wydaje mi się, że narracja pierwszoosobowa nie do końca ci leży. To jest pewnie kwestia wypracowania, ale niektóre sformułowania nie do końca mi brzmiały w tej narracji.
    Podoba mi się za to, że główna bohaterka nie wydaje się być postacią płaską, ma za sobą różne przeżycia, zdaje się być trochę markotna, ale akurat jest to cecha uzasadniona. Bardzo mnie ciekawi, w jaką stronę poprowadzisz tę historię, bo nie mam na razie zbyt wielu teorii. Chociaż obstawiam, że wśród nowych znajomych bohaterka pozna kogoś, kto w wilka jednak się zamienia ;)
    Pozdrawiam,
    G.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W żadnym razie nie zniechęciłaś mnie, czy uraziłaś :P
      Z tą narracją to może trochę prawda. Zazwyczaj piszę w trzeciej osobie, ale tutaj chciałam coś odmienić.
      Dzięki za komentarz, przepraszam za lekkie opóźnienie w odpisywaniu... niestety nie mogłam wcześniej tego zrobić.
      Również pozdrawiam ciepluteńko :*

      Usuń