15 grudnia 2021

ROZDZIAŁ II: Drewniana Figurka

  Noc była dla mnie ciężka. Z trudem udało mi się zasnąć, a co dopiero wytrwać w śnie do samego rana. Było za cicho. Zdecydowanie za cicho. Nie potrafiłam przyzwyczaić się do takiego spokoju, jaki panował w tym domu. Zwykle panował u mnie harmider. Wszystko przez to, że ojciec pił od rana do późnego wieczora. Notorycznie zapraszał swoich kumpli, organizując sobie pijackie wieczorki. Z biegiem czasu przyzwyczaiłam się do tej toksycznej atmosfery i mogłam zasnąć jedynie przy rozgardiaszu. 

Świadomość rozpoczęcia czegoś zupełnie nowego życia była czymś niezwykłym. Nie mogłam uzmysłowić sobie, że już więcej nie będę musiała oglądać twarzy przepitego ojca, który jednocześnie wielokrotnie był w stosunku do mnie agresywny. W głowie miałam mnóstwo obrazów z minionych lat, o których nie mogłam zapomnieć. 

Podniosłam się ostrożnie. Moje łóżko wcale nie skrzypiało. Było wygodne, a pościel pięknie pachniała świeżym praniem. Wstałam i pomknęłam do okna. Odsunęłam ciężkie zasłony, po czym zobaczyłam górzysty krajobraz z ogromną ilością przykrytych śniegiem drzew na kształt typowych choinek. Oczywiście z nieba sypały się drobne płatki śniegu. Samochód ciotki nie był jednak zasypany. Prócz niego, wszystko było zakryte białych puchem.  W oddali dostrzegłam wyciąg narciarski oraz szosujących ludzi, którzy mknęli na nartach, czy też desce. Przypominali małe mróweczki, śmiesznie wyginające się i jeżdżące slalomem. Nigdy wcześniej nie widziałam czegoś takiego na żywo, więc przyglądałam się temu widokowi z zainteresowaniem. Okolica ta była dla mnie czymś zupełnie nowym, do czego musiałam się na pewno przyzwyczaić. Zmuszona byłam zamienić suche, gorące powietrze i palmy, które tak uwielbiałam na mroźny, górski powiew z toną śniegu.

Zeszłego wieczoru rozpakowałam walizkę. Zdążyłam już poukładać swoje rzeczy w półkach, więc pospiesznie ubrałam się w luźny dres i pomknęłam do kuchni. 

W pomieszczeniu unosił się przyjemny, lawendowy zapach, co było dla mnie pozytywnym zaskoczeniem. Zwykle z rana uderzał mnie odór alkoholu zmieszany z dymem nikotynowym. Coś strasznego.

Na wejściu powitał mnie Karl, który zaczął łasić się do mnie, jak szalony. Pogłaskałam go po grzbiecie, a on odpowiedział głośnym pomrukiwaniem. Rozejrzałam się po pomieszczeniu w poszukiwaniu czegoś na śniadanie. Otworzyłam odruchowo lodówkę. Karl zamiauczał jazgotliwie.

– Nie wiem, czy mogę ci coś dać, ty wygłodniały szaleńcu – rzuciłam do niego, grożąc mu palcem. Usłyszałam trzask drzwi. W progu stanęła ciotka. Za nią wbiegł do kuchni Fado. Całe łapy miał pokryte śniegiem, który topił się. Pies otrząsnął się, co poskutkowało całą mokrą podłogą.

– Karl już dostał swoją porcję. Ten żebrak nigdy nie przestaje jeść. Zobacz, jak wygląda – powiedziała ciotka, śmiejąc się od ucha do ucha. Wzięła kota i położyła go na krześle.

– Przyniosłam ci świeże pieczywo. Pomyślałam, że będziesz chciała zjeść jakieś porządne śniadanie po tak męczącym dniu.

Położyła na stole papierową torbę wypełnioną pachnącymi bułeczkami. Momentalnie zrobiłam się głodna.

– Nie trzeba było, ale dziękuję – mruknęłam, unosząc kącik ust.

Zjadłyśmy razem śniadanie, po czym nałożyłam na siebie gruby sweter jedyny, jaki miałam ze sobą. Naciągnęłam na głowę czapkę, która niezbyt nadawała się na tę porę roku, ale niestety nie miałam innej. 

Wyszłam na zewnątrz, gdzie ciotka czekała już na mnie, odgarniając cienką warstwę z jeepa. Było mi głupio, widząc ją szalejącą z wielką łopatą, więc podbiegłam do niej, by pomóc. Kiedy ruszyłam po odsłoniętej ścieżce, poślizgnęłam się na lodowej powierzchni i całym ciężarem ciała wylądowałam jakieś metr dalej.

– Mój Boże! – pisnęła ciotka, biegnąc mi na ratunek. Ona jednak miała odpowiednie buty z kolcami na trudne warunki.

– Ale ze mnie niezdara.

– Coś ci się stało?

– Nic mi nie jest, naprawdę. Poślizgnęłam się tylko – mruknęłam, krzywiąc się. Ciotka pomogła mi wstać i otrzepała mój płaszcz. 

– Musimy koniecznie kupić ci inne buty – burknęła. 

Zakręciło mi się w głowie, a poza tym czułam się w miarę dobrze. Na szczęście śnieg zamortyzował uderzenie. Usłyszałam za plecami ujadające psy. Ostrożnie udałam się do samochodu, gdzie czekała już na mnie ciotka. Odpaliła silnik, który zaryczał głośno. Ruszyłyśmy do miasta, przemierzając przez wąskie, zaśnieżone uliczki. Podziwiałam widoki, starając się zapamiętać drogę do domu. Ciotka co jakiś czas tłumaczyła mi, gdzie kto mieszka i co warto odwiedzić w mieście. Nie nadążałam z przetwarzaniem informacji, więc kiwałam tylko głową, udając, że wszystko zapisuję w głowie. Po kilku minutach jazdy miałam totalny mętlik i nie wiedziałam już nawet, skąd przyjechałyśmy.

Samochód zaparkowała na niewielkim parkingu, gdzie mieściły się praktycznie same pojazdy z napędem na cztery koła. Wysiadłam z jeepa, zapinając płaszcz i naciągając cienką czapkę na uszy. Rozejrzałam się, widząc kilka sklepów odzieżowych, jakąś kawiarnię, aptekę, sklep mięsny, spożywczy, a także wypożyczalnię sprzętu. W oddali było coś jeszcze, jednak nie mogłam dostrzec napisów. 

O dziwo w centrum znajdowało się sporo ludzi, którzy przyjechali na weekendowe zakupy. Pogoda sprzyjała z uwagi na to, że śnieg przestał w końcu padać, więc łatwiej można było przemieszczać się między punktami.

– Tutaj są sklepy z ciuchami.

Wskazała ciotka na dwa budynki naprzeciwko nas. – Powinnaś coś kupić. Ja pójdę zrobić jakieś zakupy spożywcze i odwiedzę znajomą. Spotkamy się za godzinę na parkingu, co?

Zamknęła jeepa i spojrzała na mnie. Poprawiła narciarską kurtkę, wyczekując mojej odpowiedzi.

– Okej.

– Masz tutaj trochę pieniędzy – powiedziała, wręczając mi kilka zwiniętych banknotów. Poczułam się dziwnie i głupio, ale szczerze mówiąc, nie wiedziałam, czy moje oszczędności wystarczą na wszystko, co zamierzałam kupić. – To niewiele, ale na pewno uda ci się coś kupić.

– Na pewno zwrócę resztę.

– Nie, zatrzymaj wszystko.

– Dziękuję.

– Dasz sobie radę?

– Myślę, że tak. 

– W razie czego, dzwoń. Masz mój numer, tak?

– Tak, mam – rzuciłam krótko, chociaż nie byłam tego taka pewna. Pomachałam jej na pożegnanie, po czym ruszyłam w stronę pierwszego lepszego sklepu. Ostrożnie szłam po śnieżnym chodniku, by kolejny raz nie zaliczyć wpadki i nie zrobić z siebie pośmiewiska. Nie dość, że wyglądałam jak totalna turystka w moich trampach, to jeszcze szłam ślamazarnym tempem, żeby uniknąć poślizgnięcia się. Nawet staruszka z nadzwyczajną kondycją i lekkością wyprzedziła mnie, pędząc do piekarni. Co prawda wspomagała się specjalnymi kijkami do nordic walking, ale mimo to czułam się tak totalna ofiara losu.

Odwiedziłam najbliższy sklep, na którego witrynie widniał napis: „Sklep u Joela – najlepsze ceny w mieście”. Postanowiłam przekonać się, czy aby zachęcająca promocja była zgodna z prawdą.

Weszłam do środka, popychając ciężkie drzwi. Rozejrzałam się dookoła, gdzie dostrzegłam mnóstwo kręcących się osób i przeglądających różnego rodzaju ubrania. Nigdy nie lubiłam zakupów, bo zazwyczaj nie mogłam się odnaleźć w nich odnaleźć. Ojciec wysyłam mnie jedynie do pobliskiego sklepu po zakup najpotrzebniejszych produktów spożywczych. Czasami udało mi się kupić coś dla siebie, ale tylko, gdy zaoszczędziłam trochę pieniędzy z kilku dni. Wielkie galerie przerażały mnie od dziecka i starałam się ich unikać. 

„Sklep u Joela” był dość duży i przestronny. Przyjrzałam się śmiesznym manekinom, a następnie zlustrowałam wielki poster, który był niejakim drogowskazem wraz ze wskazówkami. Skierowałam się w stronę działu zimowego, by zaopatrzyć się we wszystko, czego potrzebowałam.

Zakupy nie zajęły mi wiele czasu. Po około dwudziestu minutach stałam w kolejce do kasy, by zapłacić za wybrane rzeczy. Na szczęście nie wydałam dużo pieniędzy. Cieszyłam się, że dotrzyma obietnicy i zwrócę ciotce resztę.

Sklep opuściłam wraz z grubą, ciemnozieloną kurtką zimową z kapturem, zakończonym gęstym futrem, którą założyłam tuż przed przekroczeniem progu drzwi wejściowych. Podobnie zrobiłam z nowymi butami. Byłam z nich zadowolona. tego udało mi się znaleźć ciepłą czapkę w czarnym kolorze wraz z szalikiem w komplecie. Wysokie śniegowce były idealnym wyborem, a zarazem ich niska cena skłaniała do zakupu. Byłam zaskoczona, że tak łatwo poszło mi z zakupami. Co prawda skorzystałam z pomocy ekspedientki, która zaraz na wejściu zaoferowała pomoc. Oczywiście bez namysłu z niej skorzystałam.

Wlokłam ze sobą sporą torbę, wypełnioną moim starym płaszczem i resztą zakupów. Było naprawdę zimno, a wiatr chłostał moją twarz. Kurtka jednak świetnie spełniała swoją rolę, dzięki czemu aż tak nie odczuwałam niskiej temperatury. Mogłam przemierzać już śniegowe ścieżki. 

Mijając wielu przechodniów, spoglądnęłam za siebie, starając się wyłapać wzrokiem parking, na którym ciotka zaparkowała samochód. Kiedy już udało mi się go zlokalizować, omiotłam wzrokiem pobliskie sklepy. Żaden sklep odzieżowy już mnie nie interesował. Jedynym punktem, który chciałam odnaleźć, był sklep zielarski pana Björn’a. 

Powlokłam się wzdłuż głównej ulicy, naciągając na uszy czapkę. Starałam się patrzeć pod nogi i unikać miejsc pokrytych warstwą lodu. Rozglądałam się co jakiś czas, by znaleźć poszukiwane miejsce. W końcu po kilku minutach dostrzegłam szyld sklepu zielarskiego, zawieszony tuż pod niewielką markizą na kawałku drewna, na którym wyryte były litery, ułożone w słowa: „Zielarstwo u Björn’a.” Ucieszyłam się w duchu na ten widok. Przyspieszyłam kroku i z uśmiechem na ustach ruszyłam naprzód.

Pociągnęłam za zimną, mosiężną klamkę. Ciężkie drzwi otworzyły się z głośnym skrzypnięciem. Moim oczom ukazał się widok niewielkiego pomieszczenia z mnóstwem przeróżnych rzeczy w środku. Począwszy od starej książki pokrytej sporą warstwą kurzu, ogromnym zegarem z równie wielkim wahadłem; który hałaśliwie tykał, rzeźb z drewna, przedstawiających renifery, czy wilki,  a skończywszy na kolekcji porcelanowej zastawy, czy dziwnym słojom z jeszcze bardziej dziwniejszymi zawartościami. Nie chciałam wiedzieć, co było w środku, ale z drugiej strony bardzo mnie to intrygowało, gdy wpatrywałam się w nie przez kilka dobrych sekund. Sklep w żadnym stopniu nie przypominał sklepu zielarskiego. 

– W czymś pomóc? 

Usłyszałam nagle zachrypły, męski głos za plecami, gdy przeglądałam właśnie wysoki regał, wypełniony ściśle ułożonymi książkami. Wzdrygnęłam się odrobinę i momentalnie potrząsnęłam rudą czupryną, odwracając się.

– Dzień dobry – wybąkałam, spoglądając na niskiego mężczyznę o jasnobrązowej skórze i wąskich, małych oczach. Miał wysokie czoło, a jego długie, ciemne włosy były cienkie, upięte w luźny kucyk. Twarz zdobiło kilka zmarszczek. Odziany był w wełniane poncho, z którego wystawały dwie, drobne dłonie. Jego szyję zdobiły rzemyki z wisiorkami, przypominającymi kolorem i kształtem zęby. Nie byłam pewna, czy były to prawdziwe kły, jednak uznałam, że nie chciałam tego wiedzieć. 

– Co mogę podać?

Zarejestrowałam kolejne pytanie, na które nie umiałam odpowiedzieć. Zamyśliłam się przez chwilę, błądząc wzrokiem po najróżniejszych przedmiotach, które piętrzyły się w sklepiku. Zawiesiłam wzrok na drewnianej figurce, kształtem przypominającej wilka. 

– Chciałabym zapytać o tego wilka – wymamrotałam, wskazując na oglądany obiekt palcem. Mężczyzna ściągnął brwi i przerzucił wzrok na figurkę.

– To pies, nie wilk – powiedział. – Myślałem, że moje rzeźby są całkiem dobre, ale teraz śmiem twierdzić, iż nieco się pomyliłem.

– Ojej, j-ja przepraszam – rzuciłam spanikowana. Czułam, jak płoną mi policzki, lecz nie tylko przez znaczną różnicę temperatur. Nie chciałam urazić pana Björna. Nie przyszło mi do głowy, że mógł to być właśnie pies. Moje myśli zaprzątały jedynie opowieści o wilkach.

Sprzedawca jednak zaśmiał się po chwili, a na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech.

– Spokojnie, ja tylko żartowałem. Masz rację. To faktycznie wilk – odparł po chwili, sięgając po figurkę. Była wielkości jego dłoni, a jej wykonanie było wręcz idealne. Nie sądziłam, że można było coś takiego wykonać ręcznie z drewna wraz z zachowaniem jak najdrobniejszych szczegółów. 

Poczułam się dziwnie, wiedząc, że mężczyzna stroił sobie żarty. 

– Niezły żart – oznajmiłam i wykrzywiłam usta w uśmiechu, by dać mężczyźnie satysfakcję, chociaż tak naprawdę wcale nie było mi do śmiechu.

– A więc jesteś zainteresowana, tak?

Zastanawiałam się, ile mógł kosztować ten wilk. Nie miałam przy sobie wiele gotówki, ale wiedziałam, że będę musiała coś kupić. Nie mogłam wyjść ze sklepu z pustymi rękami.

– O ile nie jest zbyt drogi.

– No cóż… Myślę, że się jakoś dogadamy. Ta figurka wiąże się z ciekawą historią.

– Ach, tak? – spytałam z wyraźnym zaciekawieniem.

– Ale to długa historia. Nie będę cię zanudzać – powiedział i machnął ręką. – Musiałabyś wziąć ode mnie pewną książkę. Tam znajdziesz historię związaną z tym wilkiem.

Wsłuchiwałam się w jego słowa w skupieniu. Lektura ta wydawała się być czymś, co mogło być odpowiedzią na moje pytania. Znowu jednak w grę wchodziły pieniądze. 

– Właściwie to… czy ma pan więcej takich książek o… – zawahałam się. Nie chciałam wypaść na dociekliwą, a jednocześnie na jakąś wariatkę z obsesją na punkcie wilków. – …wilkach – dodałam, po czym przełknęłam ślinę. Spuściłam wzrok z mężczyzny, wpatrując się w książkę, trzymającą przez niego w ręku. Strzepnął z niej warstwę pyłu, który rozniósł się w powietrzu, a później spokojnie opadł na wszystko wokół, łącznie ze mną.

– Skąd to zainteresowanie? – spytał, przyglądając mi się uważnie. Czułam, jak spoglądał na mnie palącym spojrzeniem.

– Po prostu chciałabym dowiedzieć się czegoś na temat miejscowych legend. Słyszałam jedynie, że są one związane z wilkami.

Pan Björn zamyślił się przez chwilę i zamruczał coś pod nosem, czego nie potrafiłam zrozumieć. Następnie przerwał krępującą ciszę, zmieniając całkowicie temat.

– Jesteś turystką?

– Tak – rzuciłam bez namysłu. – To znaczy, nie. Mieszkam tutaj od… niedawna.

Spojrzał na moją torbę.

– Przypominasz mi kogoś – odparł, wciąż drążąc temat, który w ogóle mnie nie interesował. Zastanawiałam się, co chciał przez to powiedzieć.

– Zapewne moją ciotkę, Johanne Lind. Poleciła mi pana sklep – zakomunikowałam bez namysłu. Co prawda, w żadnym stopniu nie przypominałam ciotki z uwagi na moje długie, rude włosy i odmienną urodę, ale to jedyna osoba, do której mogłam być podobna w ocenie pana Björn’a.

– Ach, Johanne! No właśnie! Ale nie… to nie do niej jesteś podobna. Przypominasz mi jej siostrę, Caren.

Po tych słowach zamarłam przez chwilę.


2 komentarze:

  1. „Świadomość rozpoczęcia czegoś zupełnie nowego życia była czymś niezwykłym.” -> chyba o jeden rzeczownik za dużo się tu wkradł.
    Oj, ten opis zimowego miasteczka wyszedł ci bardzo klimatyczny. Aż chciałoby się wyjrzeć za okno i zobaczyć ośnieżone drzewa i mgliste góry... (nope, u mnie nadal tylko szare bloki, a jedyna mgła jaką widzę to ta smogowa).
    „ Wyszłam na zewnątrz, gdzie ciotka czekała już na mnie, odgarniając cienką warstwę z jeepa.” -> tu znów chyba rzeczownika zabrakło ;)
    Pan Bjorn wydaje się być całkiem interesującym bohaterem i po cichu liczę, że to nie jego jedyny epizod w opowiadaniu. Może jednak osobiście opowie historię o wilku? A wyjście ze sklepu bez kupienia czegoś zawsze jest krępujące, szczególnie jeśli zainteresuje się tobą ekspedient...

    Już wiem, co nie grało mi ostatnio w narracji. Jak na mój gust troszkę zbyt dokładnie starasz się opisać niektóre momenty, przez co myśli bohaterki wydają się trochę nienaturalne. ALE: po pierwsze samej sobie zarzucam to samo, a po drugie pewnie to też kwestia gustu, ktoś inny mógłby powiedzieć, że luźniejsze pisanie jest nieprofesjonalne.
    Dla przykładu: „ Nie byłam pewna, czy były to prawdziwe kły, jednak uznałam, że nie chciałam tego wiedzieć.” a może -> „jednak wolę tego nie wiedzieć” albo „chyba wolę tego nie wiedzieć”? Inaczej takie zdanie brzmiałoby w narracji trzecioosobowej -> „Nie była pewna, czy (...), jednak uznała, że woli tego nie wiedzieć”. W trzeciej taki nadmiar czasowników brzmi po prostu lepiej niż w pierwszej.
    Jakby nie patrzeć ten rozdział podoba mi się bardziej niż poprzedni, może dlatego, że pojawia się w niej trochę więcej akcji albo przywykłam już trochę do pierwszej osoby w twojej historii ;)
    Pozdrawiam,
    G.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odpisuję z prawie miesięcznym opóźnieniem, matko! Ale to dlatego, że zrobiłam sobie przerwę od tego bloga, bo na razie nie mam dla niego czasu, ale jakoś niebawem znowu tutaj powrócę...
      Ajajaj, masz rację, trochę mi tutaj ucięło słów.
      Narracji pierwszoosobowej dopiero się uczę :P Zazwyczaj piszę w trzeciej, ale chciałam sobie odmienić i spróbować trochę inaczej.
      Dzięki piękne <3 Też pozdrawiam!

      Usuń